Koh Chang - Tajlandia
Wyspa Koh Chang, druga co do wielkości wyspa Tajlandii, nazywana Wyspą Słoni, skusiła nas różnorodnością. Piękne, piaszczyste plaże, cudownie czysta, turkusowa woda, a dookoła góry,deszczowe i mnóstwo małych i większych wodospadów.
Na pobyt wybraliśmy Hotel Chill, który okazał się absolutnym strzałem w dziesiątkę. Oaza spokoju, z przepięknie zagospodarowanym terenem,własną plażą, pysznym jedzeniem, ładnymi i nowoczesnymi pokojami oraz z fantastycznymi basenami. Ogromnym atutem był fakt, że dostaliśmy pokój z własnym wyjściem na basen. Sam hotel był zadbany, a obsługa była bardzo pomocna. Pierwszego dnia poznaliśmy najbliższą okolicę.
Mnóstwo małych knajpek, restauracje serwujące świeże owoce morza, kolorowe drink bary, licytujące się na lepszy happy hour i mnóstwo salonów tajskiego masażu. Zawsze jak jesteśmy w Tajlandii masaż jest punktem obowiązkowym właściwie każdego dnia. Nic tak nie relaksuje jak godzinny "thai massage" zakończony aromatyczną, zieloną herbatą.
Na wyspie funkcjonuje dużo wypożyczalni skuterów, więc nie ma problemu by poznawać okolicę na własną rękę. Dla tych którzy nie są przekonani do tego środka transportu, pozostaje złapanie taksówki - pick upa, który zawiezie gdzie chcesz za drobna opłatą.
Jak przystało na amatorów tajskiej kuchni (a właściwie każdej kuchni) pierwszego wieczoru naszą kolację urozmaiciły wielkie, pachnące morzem krewetki, przegrzebki podane z masłem, czosnkiem i trawą cytrynową, kalmary i pachnące green curry w wersji wege i z krewetkami. Te aromaty i kolory sprawiają, że kuchnia tajska jest właściwie jedną z najbardziej przez nas ukochaną. Restauracja,
a właściwie barek w którym jedliśmy był skromna, żeby wręcz nie powiedzieć polowa, ale jedzenie to była eksplozja smaku.
Nasz hotel znajdował się na Kai Bae Beach, która jest dość dużą plażą z drobnym piaskiem i milionem malutkich krabików na niej mieszkających. Resort ma wydzielony swój kawalątek plaży, z uroczą huśtawka nad wodą, jednak my często odwiedzaliśmy miejsce kawałek dalej. Tam plaża była rozległa, szeroka z bardzo płytkim wejściem, co było zdecydowanie dużo bardziej atrakcyjne dla Niko, który zawsze łapał tam wiatr w żagle i po prostu biegał, biegał, aż z szerokim uśmiechem oświadczał, że teraz to by się napił soku z arbuza.
Kilka dni po przyjeździe, kiedy już wiedzieliśmy co ma do zaoferowania nasza najbliższa okolica, wypożyczyliśmy skuter. Plan był prosty. Przejechać wyspę wzdłuż i wszeż, aby poznać jej każdy zakamarek. Na początek chcieliśmy zobaczyć jej południowy cypel z portem w Bang Bao, a po drodze odwiedzić Lonely Beach i kilka innych lokalnych plaż.
Nigdy wcześniej nie miałam tak spiętego tyłka jak tam, gdy we trójkę jechaliśmy skuterem po tych górzystych terenach. Zakręty wyglądały jakby właśnie droga się skończyła, wzniesienia były takie, że miałam wrażenie, że plecakiem trę po asfalcie, a Niko miał największą radochę wtedy, gdy skuter niebezpiecznie się położył na boku, jak próbowaliśmy ominąć iskające się, właściwie na samej drodze, małpy. Generalnie, czad! Ale zakwasy po kurczowym "trzymaniu się" - miałam :) Po drodze zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym. Tu wśród palm można zobaczyć wszystko jak na dłoni. Robi wrażenie.
Bang Bao to miejsce w którym słońce prażyło najmocniej. Miałam wrażenie, że stąpając po asfalcie, rozpływam się razem z nim. Na szczęście, sam port był cały ocieniony i miał do zaoferowania nie tylko porządnie, schłodzone, lokalne piwo, świeżo wyciskane soki z arbuzów, ananasów czy papai, ale także kilka świetnych restauracji, w których samemu wybiera się owoce morza. Tam, w wielkich akwariach z morską wodą pływały homary, błękitne kraby, rożnego rodzaju krewetki, muszle i ryby.
Wybór zachwycał, jednak upał lejący się z nieba i dość wczesna pora skutecznie nas zniechęciły do tego by usiąść na jedzeniu.
Oczywiście, port w Bang Bao, nie tylko jedzeniem stoi. Można tu znaleźć absolutnie wszystko. Od ubrań i zabawek zaczynając, na afrykańskim (sic!) rękodziele kończąc.
Na powrocie zawitaliśmy na Lonely Beach. Długa, drobno piaszczysta plaża z dużą ilością turystów. To chyba była jedna z najbardziej obleganych plaż. Nie mniej jednak oferuje tak samo dużo jak inne, nieco mniej turystyczne. Nam do gustu najbardziej przypadła Kai Bea, ze swoją przestrzenią.
Koh Chang jest wyspą bardzo różnorodną. Generalnie jest miejscem chętnie wybieranym przez rodziny. Myślę, że to jest spowodowane faktem, że słonie są tu właściwie na każdym zakręcie. Odwiedziliśmy jedno takie miejsce. Darowaliśmy sobie przejażdżkę, ale za to, za kilka bathów kupiliśmy miskę bananów dla dłoni na lunch. Nie wiem co, ale dla mnie, słonie mają w sobie jakąś magię. Zawsze mnie wzrusza fakt, że się uśmiechają i lubią jak je się głaszcze. Niko nie był tak zachwycony. Nakarmił je, a na koniec podsumował: "Fajne, ale to tylko słonie"
Pffff, a Ty, człowieku, chcesz dziecku naturę na żywo pokazać!!
Nie mniej jednak po 10 dniach na tej wyspie mogę powiedzieć, że ma fantastyczne, górzyste drogi i kilka pięknych plaż. Znajdziecie tu także kilka urokliwych wodospadów, do których trzeba dojść przez dżunglę (niestety w zależności od pory - my byliśmy tuż po porze deszczowej, i wodospady mieniły się krystaliczną i zimną wodą, która aż prosiła się by się w niej zanurzyć)
Będąc tam w listopadzie - właśnie zaraz po porze deszczowej - kilka razy doświadczyliśmy nagłych, rzęsistych ulew. Trwały może z 15 minut, jednak ich moc oczyszczała chwilowo duszne powietrze. To był cudowne momenty.
W większości knajpek znajdziecie genialne jedzenie. Świeże i podane tak jak smakuje najlepiej, czyli z czosnkiem, kafirem i trawą cytrynową. Jest dużo stoisk ze świeżymi owocami, które są cudowną dawką energii w tym upale. Jest tu wszystko czego może potrzebować turysta. Seven Eleven (mocno klimatyzowane mini markety) mini Tesco (tylko tam było wino) apteki, świetnie zaopatrzony sklep zielarsko-kosmetyczny czy pralnie, w których z dnia na dzień można uprać rzeczy, za drobną opłatą. Oczywiście nie wspominam o milionie barów i knajpek pełnych uśmiechniętych Tajów, czy salonach tajskiego masażu, bo tego zazwyczaj jest wszędzie pełno. Warto także wspomnieć, że Koh Chang jest wyspą chętnie odwiedzaną przez naszych wschodnich, rosyjskich sąsiadów, którzy lubią głośno oświadczać światu dookoła, że właśnie są na wakacjach.
Ale pomimo tego wszystkiego myślę, że Koh Chang to jednak oaza spokoju, gdzie można się gapić na zachody i wschody słońca siedząc w jednym z wielu miejsc na plaży, przesypując drobny piasek między palcami.
Komentarze
Prześlij komentarz