Hoi An - Wietnam







Wybierając się do Wietnamu, głównie myśleliśmy o Hoi An, a dopiero później o innych miejscach w tym kraju. Dlaczego? 



Hoi An jest jednym z najpiękniejszych wietnamskich miasteczek, jest wietnamską perełką, jest absolutnym zachwytem i wielką kolorową niespodzianką na mapie Wietnamu.
To barwne miejsce często jest nazywane kulturalną stolicą kraju, a wszystko dlatego, że jest wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Plątanina uliczek pełna bogactw chińskiej architektury. Wielobarwne kramy, maleńkie lokalne restauracje, galerie, warsztaty rzemieślników, pachnące farba olejna pracownie lokalnych artystów malarzy to wszystko składa się na zapierający dech w piersiach obraz tego wietnamskiego miasteczka. 

Do Hoi An przyjechaliśmy po kilkudniowym pobycie na południowym wybrzeżu Wietnamu, jednym głośnym i męczącym dniu w Ho chi min City oraz po koszmarnej nocy w pociągu. Tak, po koszmarnej. Naiwnie sądziliśmy, że wykupując bilet w klasie pierwszej (a właściwie polując na ten bilet, śledząc w nocy internetową sprzedaż) pojawimy się na dworcu, wsiądziemy do pociągu i nikomu nie zawadzając położymy się spać by rano obudzić się w kolorowym Hoi An. Niestety nasze wyobrażenia okazały się mrzonką. Oczywiście wszystko szło dobrze do momentu gdy podjechał pociąg, a wagon pierwszej klasy okazał się brudnym, obskurnym ze śmierdzącą klimatyzacją wagonem, w którym przeszkadzaliśmy całej masie karaluchów wybudzonych brutalnie ze snu.

Pierwsze minuty w pociągu były nawet całkiem sympatyczne, a przedział oklejony wykładziną przypominającą boazerię wywołał cudowne wspomnienie lat 80. Ale to wszystko prysło jak bańka mydlana w momencie gdy ujrzałam kątem oka wielkiego karalucha przyglądającego się uważnie naszym cudownym Bahn Mi. Potem było już tylko gorzej. Wszelkiej wielkości robactwo zaczęło wypadać z każdego kąta i zakamarka, a cała noc była dopiero przed nami. 
To była druga nocna podróż pociągiem w Azji, i zakładam, że prawdopodobnie jedna z ostatnich. Generalnie noc spędziliśmy na czuwaniu. Na szczęście Niko szybko usnął i owinięty po uszy w bluzy i chusty spał snem sprawiedliwego do rana, nie wiedząc jak zaciętą walkę stoczyliśmy w nocy tłukąc trampkiem każdego spotkanego w okolicy karalucha planującego bliskie spotkanie z Nikodemem. 
Poranek w Hoi An był jednym z piękniejszych w życiu. Wysiedliśmy z pociągu jako pierwsi, a właściwie to najszybciej z niego uciekliśmy. 



Samo Hoi An mieni się kolorami, kapie barwami zachodzącego słońca, pachnie wietnamską kawą ze słodkim mlekiem i ostrością wietnamskiej pizzy na cieniutkim, ryżowym cieście. Wszechobecny street food rozpieszcza Twoje kubki smakowe, a uśmiechy ludzi dookoła wlewają się w serce niczym słodki sos chilli.

Dużym uśmiechem i z wielką dumą powitaliśmy pomnik Kazimierza „Kazika” Kwiatkowskiego - polskiego architekta, który całkowicie oddał się ratowaniu przed wyburzeniem zabytków miasteczka. To on z zapałem je odrestaurował, a dzięki jego staraniom zabytkowa cześć Hoi An została wpisana na listę UNESCO. To sympatyczny, polski akcent w tak odległym zakątku świata. 

Po podróży pociągiem, jedyne o czym marzyliśmy to gorący prysznic, żeby zmyć z siebie resztki brudu i ewentualne ślady stop robactwa oraz gorąca kawa żeby zmyć resztki lekkiego snu z oczu.
Zatrzymaliśmy się w hotelu Garden Palace, który klimatem przypominał buduary w stylu rococo. Słodki, w kremowym kolorze a co najważniejsze z cudownymi śniadaniami i uroczym basenem otoczonym świeżą zielenią. Jakże to była cudna odmiana po mrocznym i duszącym pociągu. 




Hoi An to miejsce które należy zwiedzać rowerami, które już na stałe wpisały się w tutejszy krajobraz. Większość hoteli oferuje wypożyczenie rowerów swoim gościom w cenie wynajmu pokoju. Warto wziąć to pod uwagę jeśli chcemy zobaczyć jak najwięcej w tej okolicy. Trzeba jednak tez pamiętać, że rowery w Wietnamie nie maja pierwszeństwa, tu pierwszeństwo ma ten co jest szybszy i pewniej jedzie. 
O ile nie jestem fanką zwiedzania samego miasteczka na rowerze tak gorąco polecam rowerową wycieczkę na przedmieścia HoiAn.
Samo miasteczko zwiedzaliśmy na piechotę, to zdecydowanie najlepszy wybór. Te kolory, barwy mieniące się w oczach i zapachy trzeba chłonąc powoli każdym zmysłem. 





Gdy zapada zmrok, Hoi An zaczyna tonąć w morzu barwnych lampionów, a na głównych ulicach rozkładają się uliczni handlarze z różnorakimi pamiątkami, sprzedawcy foliowych, kolorowych ptaków latających na sznurku, wózki z aromatycznymi bułkami zwanymi BahnMi, kolorowe kramy z kawą po wietnamsku.
Najwięcej handlarzy znajdziemy na Nguyen Hoang – ulicy znanej z tego wieczornego gwaru.

Będąc w HoiAn trafiliśmy na wieczór pełni księżyca. Tą wyjątkową noc w Azji obchodzi się szczególnie. Tak samo w Hoi An. Tej nocy gasną wszelkie światła, a uliczki i gwar oświetlają jedynie obecne wszędzie kolorowe lampiony. Tej wyjątkowej nocy, wszyscy Wietnamczycy składają hołd swoim zmarłym. 
Chodząc wieczorem po tych maleńkich uliczkach pełnych barwnego światła mijaliśmy udekorowane pięknie stoły, pełne kwiatów, jedzenia i tlących się kadzideł. To dary składane zmarłym przodkom, w podzięce za opiekę.

Atmosfera tej nocy jest absolutnie wyjątkowa. Ulice są pełne zapachu kadzidła, słychać ciche modlitwy, a cienie modlących się Wietnamczyków i ciekawych wszystkiego turystów rozpływają się w ciepłym świetle lampionów.

Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym w tym miejscu nie wspomniała o kuchni która w Wietnamie ma zatrważającą ilość smaków, aromatów i zapachów. 
Samo Hoi An może się poszczycić swoimi lokalnymi potrawami. Jedna z nich jest Cao Lau. 
Cao Lau jest potrawą bardzo charakterystyczną dla tego miasta, nie jest jednak podobna do niczego ani z kuchni chińskiej ani japońskiej. To danie na bazie makaronu ryżowego, specjalnie wyrabianego w tym regionie przez jedną rodzinę. Makaron jest robiony ręcznie ze świeżego ryżu (nie z odleżanych ziaren, jak inne)
Danie jest bogate w plastry wieprzowiny z grilla, kiełków fasoli, sałaty i całych liści ziół. Całość jest zalana łyżką gorącego wywaru, chrupiącymi czipsami z wieprzowej skóry i plastrem chilli. Dla smaku można danie sobie skropić świeżą limonką lub octem z czosnkiem. Na początku podeszłam nieufnie do tego danie, ze względu na wieprzowinę, której generalnie nie jadam, jednak smak tego dania jest zachwycający. Miękkość makaronu z chrupkością skórek wieprzowych daje kopa, a aromat czosnku i świeżych liści tajskiej bazylii dopełniają tej orgii smaków.

Będąc w HoiAn musicie spróbować Cao Lau – to kwintesencja smaku tego regionu.
Zdecydowanie wyjątkowością tego dania jest makaron. Woda użyta do produkcji makaronu jest pobierana z jednej pobliskiej studni, wykopanej przez mieszkańców. 
Woda jest mieszana z popiołami niektórych drzew, dzięki czemu ma specyficzny żółtawy odcień i jędrną konsystencją. To danie zasługuje na chwilę zadumy by mogło rozpętać kulinarną miłość w sercu.

Będąc w Hoi An nie mogliśmy opuścić miejsc w których jadł Anthony Bourdain, dlatego z dziką rozkoszą udaliśmy się do hali targowej, w której kramy i wózki z jedzeniem zaskakiwały smakiem i aromatem. Tam Tom spróbował omletu z ostrygami, i ciasteczek z mięsem ostryg które były niczym puszysta poduszeczka. Tam spróbowaliśmy pizzy robionej na cieście ryżowym cieniutkim niczym opłatek,  z której zazdrośnie patrzyły na nas wielkie, aromatyczne krewetki. To tam też Niko spróbował maluteńkich lodów zrobionych na domowym jogurcie które rozpływały się w ustach niczym droga mleczna.  Oczywiście każdego dnia staraliśmy się jeść w różnych miejscach, żeby rozpoznać ten region z każdej, kulinarnej strony, ale jednak w hali zjedliśmy najbardziej aromatyczną i pełną świeżych ziół zupę Pho, która w Wietnamie jest taka samo magiczna jak nasz rosół w Polsce. W końcu zupa to lekarstwo na całe zło –w każdym zakątku świata.

Jednak numerem jeden i to nie tylko w  Hoi An a w Wietnamie w ogóle, są popularne bułki zwane Bahn Mi. Och Boże!  Bahn Mi to rodzaj aromatycznej, chrupkiej bagietki która przekrojona wzdłuż jest wypełniona sami smakowitościami. Zazwyczaj bułkę smaruje się pasztetem po czym wypełnia na bogato, nadzieniem z kiszonej marchwi, kim chi, ogórka, papryczek chilli i majonezu. Jednak najważniejszym składnikiem każdej bułki jest mięso. Do wyboru jest grillowana, chrupka wieprzowina, pulchne, wietnamskie kiełbaski, smażony na złoto kurczak, ser, lub wietnamska mortadela, tu zwana szynką.
Ktoś by pomyślał, że to zwykła bułka  z dodatkami, ale ten smak, świeżych ziół, soczystej pachnącej kolendry i mięciutkiego pasztetu razem z ostrością papryczek sprawia, że masz gęsią skórkę na karku, a język szaleje z rozkoszy. 





Jest jeszcze jedna rzecz, o której trzeba powiedzieć, mówiąc o tym magicznym miejscu jakim jest HoiAn, a mianowicie -  plaże. Wydaje się jakby mało który turysta wiedział o tym, że kilka kilometrów od miasta rozciąga się długa, piaszczysta i piękna plaża An Bang. 


Pewnego dnia, postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę rowerową na przedmieścia Hoi An,i dzięki temu dotarliśmy do cudnych nadbrzeżnych miejsc pełnych knajpek i barów ze schłodzonymi kokosami, pysznymi koktajlami i sączącą się z głośników muzyką. W ten sposób dotarliśmy też do hotelu Blue Alcove – nowiutkiego miejsca, w którym okazaliśmy się pierwszymi gośćmi. 
Przedmieścia HoiAn maja w sobie urok małych morskich miejscowości, nieco przypominające te w Tajlandii. Naprawdę warto o tym pamiętać wybierając się do Wietnamu.





Będąc w Hoi An masz możliwość nasycić nie tylko swoje poczucie estetyki, ale także smaku. To miejsce pełne magii, barw, kolorów i absolutnie zachwycającej architektury. To punkt na mapie, który porwie każdego kto jest gotowy na odkrywanie tego kawałka Azji. 








































Komentarze

Copyright © Mango i Maliny