Bari - Italia / Apulia





Italia jest nam bilska od czasu gdy pierwszy raz poczuliśmy zapach rozmarynu w powietrzu, ciepło słońca na skórze i gdy spróbowaliśmy włoskiej kuchni u samych korzeni. Ten kraj ma w sobie siłę historii i moc życiodajnej energii...

Włochy mają mnóstwo do zaoferowania. Każdy region proponuje coś innego. Tu atrakcje znajdą zarówno Ci tęskniący za słońcem i ciepłym morzem i prostym lecz smacznym jedzeniem, jak i Ci którzy wolą wysokie lodowce pokryte warstwą dobrze zratrakowanego śniegu i Grappy w wielu odmianach. 
Italia otwiera wiele możliwości, wiele z nich już sprawdziliśmy, i naprawdę jest po co tu przyjeżdzać.
Ostatni nasz pobyt to Apulia, region bogaty w plaże usadowione wzdłuż wybrzeża, piękne, wiekowe miasteczka, zapierające dech zabytki, makaron orecchciette i oczywiście absolutnie wyjątkowe wino z lokalnej odmiany Primitivo. 
Tak, tak, to właśnie tutaj,  na końcu gorącego południa, włoskiego buta uprawia się te słodkie winogrona, dzięki którym cały świat zna Primitivo. Wino z charakterem. Wino, które kryje w sobie słodycz owoców i zapach słońca. Popijaliśmy je podczas prostych, włoskich posiłków, i raczyliśmy się nim podczas wieczornych pogaduch na balkonie w Bari. 
Bari jest stolicą regionu Apulia. To dość biedny region, nie mniej jednak oferuje absolutnie cudowne miejsca, a ludzie tu mieszkający są bardzo gościnni i otwarci. 
Bari, to miasto z pięknym portem, pełne maleńkich uliczek. Od razu po przyjeździe wybraliśmy się na spacer by poznać okolicę. Mieszkaliśmy w samym centrum Starego Miasta, które robi wrażenie. 
Klimatyczne, wybrukowane uliczki pełne małych, lokalnych sklepików z najlepszymi, włoskimi przysmakami. Pomidory wystawione na straganach rozkosznie rozpychają się pomiędzy aromatycznymi ziołami i soczystymi owocami. Z małych sklepów wyglądają na Ciebie rozkosznie świeże ricotty, perwersyjnie okrągłe mozzarelle, nieco zawstydzone gorgonzole i dumne, wiekowe sery pecorino. Wszystko to mami i zaprasza do degustacji. Rzeźnik na rogu serdecznie się uśmiecha, bo właśnie Ci zaproponował najcudowniejszą polędwice wołową jaką jadłeś. Chcesz? Zapraszam do mnie. Przyszykuję specjalnie dla Ciebie carpaccio...i już. Ciach! Ciach! Rzeźnicki nóż lata zwinnie, byś po chwili mógł się raczyć rozpływającymi kawałkami mięsa polanymi oliwą z oliwek, odrobinkę posolonymi i upstrzonymi kaparami. Jesz to stojąc na środku uliczki, wystawiając twarz do słońca. Nieco speszone myśli lecą dalej...co dalej?
Małe knajpki, gęsto wypełnione starszymi mieszkańcami okolicy zapraszają na gęste i aromatyczne espresso. "Due caffe!" krzyczy rozpromieniona, ruda, wiekowa kelnerka, i ze zwinnością wiewiórki popycha dwie kawy po ladzie. Och! Jesteście z dzieckiem! Cudownie. Niko otrzymuje grissini okraszone szerokim uśmiechem pełnym białych zębów. Ludzie których tu spotykamy są radośni, życzliwi i bardzo pomocni. Gdy zapytaliśmy rudą kelnerkę o miejsce gdzie robią orecchiette - włoski makaron z którego słynie Bari, nie spodziewaliśmy się, że właściwie wszyscy którzy usłyszeli pytanie, będą gotowi by nas tam zaprowadzić. Radość! Energia! Chce się żyć!
Po wspólnym ustaleniu wersji, jak najszybciej tam dotrzeć, ruszyliśmy prędziutko do tego magicznego miejsca. Miejsca, w którym sam Jamie Olivier się zakochał. Miejsca w którym, wśród wąskich uliczek, rozwieszonego prania i kwiecistych balkonów siedzą przy stolnicach włoskie mammy i robią makaron. To magia. Czysty hedonizm. Makaron suszy się na stolnicach lub drewnianych suszarkach gapiąc się prosto w południowo-włoskie słońce. Pachnie sosem pomidorowym, bo przecież każdy wie, że TAKI makaron od razu należy spróbować. Zresztą żadna z robiących makaron kobiet nie pozwoli Ci wyjść z tego rozkosznego zaułka na głodniaka. Nie ma opcji. Musisz sobie wybrać mammę, a ona Ci w swojej kuchni ugotuje górę makaronu, który przed chwilą fotografowałeś. Do tego zrobi najprostszy na świecie sos pomidorowy ze świeżą bazylią, poda zimne piwo z lodówki i jak starego członka rodziny posadzi w jadalni, gdzie Matka Boska z obrazu będzie Ci się przyglądać z lekkim uśmiechem, jak wciągasz to włoskie dobro. Niko zjadł szybko swoja porcję i stwierdził, że zdecydowanie włoska kuchnia jest jego ulubioną, a my nie mogliśmy uwierzyć, że coś tak prostego przyprawiło nas o drżenie serca. Pełni dobrej energii ruszyliśmy dalej. 
Wracając do naszego apartamentu, zauważyliśmy, że tuż obok nas znajduje się mała restauracyjka zawsze wypełniona ludźmi po brzegi. Krótka chwila, i już Trip Advisor nam zdradził tajemnicę tego miejsca. Oto przed nami pojawiła się, jakby znikąd, magiczna kraina wszelkich uciech dla smakoszy owoców morza. Już wiedzieliśmy gdzie będziemy na następnej kolacji. Co za radocha! Takie szczęście, że spróbujemy słynnej na całe Bari ośmiornicy z cytryną. :)
Ponieważ jednak od tej chwili dzielił nas jeszcze szmat czasu, postanowiliśmy rozejrzeć się po nowej części miasta. Bari jest bardzo typowe dla większości europejskich, ciepłych miejsc. Duże, szerokie aleje zakupowe, pełne znanych, sieciowych marek, oraz lokalnych brandów. Mnóstwo sklepów z butami, co spowodowało, że nasz spacer trwał nieco dłużej. Tym bardziej, że Niko kocha buty tak samo mocno jak klocki Lego, a dodatkowo trafiliśmy na czas wyprzedaży (sierpień) A ponieważ jesteśmy bardzo wyrozumiałymi rodzicami, z radością odwiedzaliśmy każdy (sic!) sklep z którego wystawy mrugały buty w dziecięcych rozmiarach. Nie ukrywam, że takie odwiedziny sprawiają mi o wiele większa radochę niż te gdzie otaczają mnie tylko klocki Lego :) Dopiero po setnej parze, która wreszcie podobała się nam, Nikosiowi, która miała odpowiedni rozmiar i kolor, oraz nie zabijała przecenioną ceną, dobiliśmy targu. I w ten oto sposób kolekcja butów powiększyła się o trzy pary. Dla każdego z nas po jednej. Żeby sprawiedliwie było :) Dopiero po tak wyczerpującej wycieczce usiedliśmy w jednej z miliona kawiarni. Napiliśmy się wyśmienitej kawy, Niko zjadł na deser gigantyczne lody z owocami, a my wypiliśmy po gigantycznym Aperol Spritz. Życie potrafi być piękne. Szczególnie w takich momentach. Z oddali majaczyły niebieskie łódki unoszące się w pobliskim porcie. Piękne Włoszki głośno rozmawiały i szczerze się śmiały, młodzież sączyła kawę ze znanej sieciówki paląc papierosy. Każdy wyglądał jakby doświadczał tu i teraz. Włochy maja w sobie pewny rodzaj nonszalancji, której nie mają inne kraje. To coś takiego nieuchwytnego, smaczki. To jak Włoszki noszą kapelusze i złote trampki, to jak Włosi zawiązują swetry pod szyją i poprawiają markowe okulary. Ten luz, ta wypracowana niedbałość, dopieszczenie każdego drobiazgu. Uwielbiamy ten klimat. Siedzimy wtedy zagapieni na ich codzienne życie, śledzimy wzrokiem każdy ruch i gest. Miło tak podglądać energie innych. Inny kraj, inna energia. Spróbuj kiedyś. Wciąga.
Wieczór spędziliśmy w naszym apartamencie. Niko szczęśliwy biegał w nowych butach po domu, a my wylegliśmy na nasz mikro balkon podglądać dalej życie. Tomek znalazł fantastyczny apartament w samym centrum Starego Miasta. Mieszkaliśmy w przepięknie zaaranżowanym mieszkaniu, w którym urzekało wszystko. Najbardziej jednak kuchnia i cudowna mozaikowa podłoga. Czuliśmy się tam fantastycznie, pomimo tego, że codziennie od 5 rano budziło nas życie dobiegające zza okna, a dokładniej dostawcy wszelakich napojów w szklanych butelkach. Cóż, bruk i skrzynki z butelkami, to taka sobie kombinacja, szczególnie tak rano :)
Ale co tam pobudka, ważne, że oto nadszedł ten dzień! Dzień, w którym mieliśmy iść na kolację do "La Tana del Polpo" Cały dzień zwiedzaliśmy pobliskie zabytki i chłonęliśmy zapach morza siedząc nad brzegiem morza. Niko zajadał się polentą, którą sprzedawali pociętą w kostkę i smażyli w głębokim tłuszczu. Podawali w papierowym rożku, posypane delikatnie solą. Małe, złociste kostki chrupiące z zewnątrz i delikatne w środku. Pyszne i sycące. Jedliśmy fantastyczne lody w różnych smakach, a na lunch spróbowaliśmy ośmiornicy podawanej na puree ziemniaczanym z selerem naciowym. 
A kiedy wreszcie nastał wieczór, pełni ekscytujących myśli ruszyliśmy do El Popo. Powitał nas syn właściciela, Nicolas. Ponieważ restauracja nie prowadzi rezerwacji, nie mieliśmy pewności czy będzie dostępny stolik. Nicolas przez chwilę skanował małe pomieszczenie, bo czym z radością posadził nas przy stoliku tuż obok toalet i dmuchawy klimatyzacyjnej. Nieco zaskoczeni tym jakże "wybornym" stolikiem, uspokoiliśmy się dopiero gdy zobaczyliśmy, że przy tym samym stoliku jadał jeden z bardziej popularnych włoskich piosenkarzy - Biagio Antonacci. Ok. Więc w ramach wyjaśnienia. W "Tana del Popo", nie ma znaczenia który zajmujesz stolik, za to ma znaczenie, że się tu dostałeś.  Tak więc sącząc białe domowe wino, czekaliśmy na nasze zamówienie. Oczywiście to nie był łatwy wybór. Restauracja ma bogatą kartę pełną pyszności. Zdecydować się na kilka rzeczy nie jest łatwo. Niko nam bardzo ułatwił, bo stwierdził, że zje tylko makaron. Nie z pomidorami, nie z sosem, same kluchy. Ot, tyle! W związku z tym po burzliwych naradach i intensywnej rozmowie z Nicolasem, który co chwila nam przynosił świeże ryby i inne owoce morza, żeby nam udowodnić, że mają wszystko świeżo złowione, nie mrożone, co nieopatrznie zasugerował Tom, dokonaliśmy wyboru. Przegrzebki, ośmiornica z cytryną i ziołami oraz plastry surowych ryb na przystawkę. Ośmiornica na gorąco, zapiekane małże i mule, sałaty pełne świeżych warzyw, a do tego dużo białego wina. Powiem Wam tak. To było ekstatyczne przeżycie. Łosoś i tuńczyk podane w formie surowych plastrów, carpaccio z ośmiornicy, to smaki absolutnej prostoty. Tu robotę robi produkt, który musi być świeżo złowiony i przygotowany. Krótko i z sercem. Tu nie potrzeba miliona dodatków, bo cytryna, oliwa z oliwek i świeże zioła, z dodatkiem odrobiny octu balsamicznego robią wszystko. Bo liczy się smak, prawdziwość i moc świeżości. Nie trzeba pianki wędzonej z dupy mrówki, żeby to było coś. Zapiekane ostrygi i małże rozpływały się w delikatnym smaku masła, a natka pietruszki dodawała im tylko uroku. Ośmiornica była genialna! Zachwycałam się nią tak głośno i tak radośnie, że Nicolas rozpromieniony doniósł nam kolejną karafkę wina. Ta ośmiornica sprawiła, że na karku poczułam gęsią skórkę, a w brzuchu kulę radości. Zresztą byliśmy nią tak oczarowani, że następnego dnia zamówiliśmy jej podwójna porcję na wynos, by raczyć się tymi pysznościami w drodze na lotnisko. :)
Jeśli kiedykolwiek będziecie w Bari, i będziecie chcieli spróbować wyśmienitej, prostej kuchni pełnej smaków morza. Wpadnijcie do "La Tana del Popo" i zachwyćcie się się tą lokalną świeżością. 
Byliśmy w Bari kilka dni, sądzę, że to wystarczający czas by zobaczyć i poczuć klimat tego miejsca. Tu możecie nie tylko dobrze zjeść, czy zrobić zakupy w modnych, włoskich sklepach, możecie także miło spędzić czas zwiedzając to pełne zabytków miasto. Chętni mogą wybrać się na lokalną plażę i pozwolić na pieszczoty słońca. To bardzo fajne miejsce wypadowe. Łatwo tu się dostać i łatwo przemieścić gdzieś dalej. Wystarczy chcieć :)

























Komentarze

Copyright © Mango i Maliny