Kuala Lumpur - Malezja
Kuala Lumpur było naszym miejscem tranzytowym. Zawitaliśmy tam na dwa dni, i właściwie tyle nam wystarczyło by poczuć klimat tego miasta.
Kuala Lumpur to stolica, i jednocześnie największe miasto w Malezji. To kulturalne, gospodarcze i finansowe centrum Malezji, dla nas zostało także centrum wszechświata w street foodzie.
Street food to nasa pasja, miłość i wielka frajda. Każdy zakątek świata poznajemy smakami, a każde miasto i wioska to dla nas kolejne wyzwanie kulinarne. Próbujemy co się da i kiedy się da. Oczywiście każde z nas ma swoja strefę komfortu spożywczego i pewnych granic nigdy nie przekroczymy, nie mniej jednak staramy się poznać każdą kulturę poprzez jedzenie. Dlatego chyba, dla równowagi, Niko je głównie produkty mączne, chociaż i to czasami zawodzi. :)
W ciągu dwóch dni chcieliśmy wgryźć się w tkankę miasta i poczuć jego szybki puls, co nieco utrudniły nam ogromne ulewy które ustawały tylko na chwilę. Cóż, w końcu pora monsunowa ma swoje prawa. Pomijając deszcz, nic nam nie mogło przeszkodzić w odkrywaniu uliczek pełnych pachnących kąsków. I dlatego pierwszego dnia udaliśmy się na najsłynniejsza ulicę ze street foodem w Kuala Lumpur - Jalan Alor.
Tu miks kuchni chińskiej, koreańskiej, tajskiej i innych sprawia, że czujesz się jak w raju. To zagłębie miliona kalorii pachnących przyprawami. Chcesz zjeść po indyjsku? Bardzo proszę. Puchate placuszki z kuminem już się do Ciebie uśmiechają, a może wolisz coś po tajsku? Ależ oczywiście, soczyste kawałki krewetek z kolendrą puszczają zalotnie do Ciebie oczko. Tu każdy znajdzie coś dla siebie. Nie wiesz co wybrać? Wybierz cokolwiek z karty, albo poproś kelnera o radę, nie ma znaczenia, i tak dostaniesz coś smacznego i aromatycznego.
Wszystko co zamówiliśmy było perwersyjnie pyszne. Każdy kęs sprawiał, że zaczynałam się zastanawiać czy wzięłam ze sobą jakąś spódnicę w gumkę i czy japonki mi wejdą na nogi.
Ale tak naprawdę, to nie miało żadnego znaczenia podczas próbowania dim sumów z krabem, czy korzenia lotosu w sosie z czosnkiem. Jedząc takie rzeczy zastanawiasz się jak to możliwe, że takie orgazmiczne smaki są dostępne dla zwykłego śmiertelnika. Przecież to jedzenie bogów i herosów!
Nawet teoretycznie zwykła zupa była bogata niczym korony królów. Pływały w niej duże, porządne kawałki owoców morza, a ostrość wypalała przełyk po to, by słodycz batata mogła kokosić się na czubku języka. Powiem Wam, że te dwie, jakże zwyczajne, zupy wprowadziły nas na wyżyny smaku.
Jalan Alor jest dość komercyjną mekką dla fanatyków jedzenia, ceny potraw są tu na przyzwoitym poziomie i jedyne co zwala z nóg to cena piwa, która jest najwyższą do tej pory spotkaną podczas naszych wypraw.
Poza oddawaniu się cielesnym uciechom - i mam tu na myśli jedzenie - odwiedziliśmy Ptasi Park, który okazał się fajną przygodą podczas odpoczynku od jedzenia. Mieliśmy to w planach, ale nie spodziewaliśmy, że podglądanie ptaków, będzie tak fascynujące. "Bird Garden" to ogromne miejsce, momentami zadaszone, w którym można spotkać cały przegląd atlasu ptaków. Okazy malutkie i głośne, wielkie i kolorowe papugi, pawie, wiecznie zdziwione strusie i mnóstwo innych, których w większości nie znaliśmy.
Niko był zachwycony możliwością karmienia soczyście kolorowych papug, które z radością obsiadywały każdego, kto im coś przynosił do jedzenia.
W parku mozna się porządnie nachodzić i zmęczyć, tym bardziej, że duchota panująca w mieście jest trudna do zniesienia. Myslę, że to ciekawy pomysł na spędzenie części dnia, jeśli już tam będziecie.
Oczywiście, jak Kuala Lumpur, to i bliźniacze wieże Petronas Tower. Chcieliśmy je zobaczyć po zmroku, bo każdy nam mówił, że wtedy wyglądają najbardziej spektakularnie. Wobec tego wybraliśmy się tam gdy zaczynało się ściemniać. Rzeczywiście, nie ukrywam, widok jaśniejących wież na tle granatu nieba, robi wrażenie. Ale to nadal tylko dwa budynki. :)
Tak czy inaczej, dwa dni w Kuala Lumpur to była dla nas kulinarna przygoda. W międzyczasie zobaczyliśmy jak żyje to miasto, byliśmy na Chinatown, obserwowaliśmy radość ludzi podczas posiłków, nacieszyliśmy oczy kolorem przyrody, zmokliśmy dokumentnie, ale i tak byliśmy spoceni od panującego upału. Kuala Lumpur jest miastem które prężnie rozwija swoje macki gospodarki, nasze serce jednak jest bliżej Bangkoku, o którym napiszę nieco później.
Komentarze
Prześlij komentarz