Barcelona - Hiszpania
Barcelona jest jak kobieta. Zachwycająca, piękna, pyszna i zróżnicowana.
Wybraliśmy się tam na majówkę. I to był wyjątkowo trafiony strzał. To miasto jest pełne niespodzianek i każdy znajdzie coś dla siebie.
Barcelona była tak naprawdę naszym miastem transferowym podczas wyjazdu na Fuerteventure. Ponieważ jednak wiele osób nam opowiadało o cudownościach jakich tam doświadczyli, a nigdy wcześniej tam nas nie było, postanowiliśmy pobyć tam dłużej. Tak spędziliśmy w sumie pięć pełnych dni poznając uroki Katalonii.
Niezaprzeczalnym atutem tego miejsca jest ogromna, piaszczysta plaża znajdująca się tuż obok gwarnych uliczek. Marzę by móc kiedyś zamieszkać w miejscu gdzie miasto ma możliwość oddechu morska bryzą, a ciepłe słońce jest przez większość roku. Tak więc Barcelona ofiarując swoją plażę omotała mnie zupełnie. Pierwszy dzień nie był niestety tym wyśnionym, z bardzo prozaicznego powodu, mianowicie pogoda była co najmniej polska. Było deszczowo i bardzo zimno, dzięki czemu złapałam przeziębienie szybciej niż kiedykolwiek. Tak to jest jak pakujesz się na dwa tygodnie na plaży, a potem uzmysławiasz sobie, że jedyne co Cie ogrzeje to pięćdziesiąty t-shirt założony z kolei, albo kolejne wino. A w ramach jasności...nie posiadam tylu t-shirtow....:)
Tak czy inaczej pomimo gównianej pogody udało nam się dotrzeć do najbardziej znanego jedzeniowego punktu Barcelony. Do La Boqueria. I tam zadziały się czary i magia godne Davida Copperfielda. Pogoda przestała nam przeszkadzać, nawet tłum ludzi nie rozproszył naszej uwagi która z prędkością światła rozlała się po tych kilkudziesięciu, kolorowych i pachnących stoiskach. La Boqueria to wielki bazar położony tuż przy znanej turystycznej ulicy La Rambla. W moim odczuciu, bazar to obraźliwe słowo dla tego miejsca. Można tam kupić do jedzenia absolutnie wszystkie cudowności tego świata. Owoce, warzywa, soki, i musy. Mięsa, wędliny i kiełbaski. Ryby, i owoce morza pachnące sola morską. Przyprawy z każdego zakątka świata. Korzenie i bulwy. Pędy i łodyżki. Słodycze i kolorowe żelki. Absolutnie wszystko. Owoce i warzywa powalają swoja mnogością odmian, kolorów, zapachów i kształtów. Sam zakup pomidorów wiąże się z ekstazą, bo ich miliony odmian uśmiechają się swoimi malinowymi pyszczkami. Wszystko pięknie wyeksponowane mami i czaruje. Nie wiedzieliśmy za co złapać się najpierw. Niko został zaczarowany przez szaszłyka z truskawek pomazianych czekoladą. My sięgnęliśmy najpierw po papierowy rożek ze świeżo przyrządzonych owoców morza, by potem spróbować genialne krewetki nadziane na patyki. Do tego genialny świeży sok z arbuza i kieliszek Cavy. Tak, zdecydowanie Katalonia nas kupiła. Jesteśmy podróżnikami i kochamy smakować świat. Dosłownie. Poznajemy każdy zakątek zmysłem smaku. To fantastyczne! Zobaczywszy te czary, zrozumiałam co miała na myśli moja przyjaciółka, która powiedziała, że tylko tam chce spędzać swoje kolejne urodziny. :)
Ale chwila, nie tylko jedzeniem żyjemy. Barcelona ma mnóstwo atrakcji także dla ducha. Oczywiście, będąc tam pierwszy raz należy znaleźć się w Parku Guell, magicznym miejscu z fantasmagoriami Gaudiego. Park Guell to duży, rozległy ogród z niesamowitymi elementami architektonicznymi. Zlokalizowany w północnej części miasta, do którego bez problemu można się dostać albo komunikacja miejska, albo, tak jak my, autobusem turystycznym. Na miejscu należy sie przygotować na całe morze turystów i świetne wrażenia. W tym miejscy nawet schody nie są zwyczajne. Wszystko, sala kolumnowa, gdzie Niko wpadł w szał biegania, piękny, rozległy taras z którego widać panoramę Barcelony, dom w którym mieszkał swojego czasu Gaudi oraz bramy wejściowe, wszystko to jest zrobione z ułożonych za pomocą mozaiki - kawałków, potłuczonych płytek ceramicznych. To naprawdę robi wrażenie. Spędziliśmy tam dłuższy czas starając się tak sfotografować to niezwykłe miejsce, żeby jak najmniej turystów złapać w kadr. A uwierzcie to było nie lada wyzwanie. Ten park był miejscem, które wymalowało zachwyt na twarzy Nikosia. Zreszta nie tylko na jego. :)
Warto pamiętać, żeby bilety do parku kupić dzień, lub kilka dni wcześniej. Kupuje się je przez internet na konkretną godzinę, której należy pilnować, bo krótki poślizg i jest problem by wejść.
To był pomysł Nikosia, który był zachwycony możliwością siedzenia na drugim piętrze w autobusie (wiadomo, bez dachu!!) Musze przyznać, że był to genialny pomysł! Autobusy mają trasę przez całą Barcelonę, między najważniejszymi punktami turystycznymi. Kupując jeden bilet można nim jeździć cały dzień, wsiadając i wysiadając kiedy potrzeba, jednocześnie czując na twarzy ciepłe słońce. W Barcelonie są dwie linie takich autobusów. Barcelona City Tour i Barcelona Bus Touristic. My trafiliśmy na gorszą. Zupełnie nieświadomie. Tom kupił bilety przez internet, w momencie gdy zdecydowaliśmy się na taki sposób transportu. Do tej pory wszędzie, wszystkie bilety wstępu mieliśmy w formie kodu QR i nie było żadnego problemu z wejściem gdziekolwiek. A tu nagle, gdy podjechał autobus, bardzo bezczelna konduktorka stwierdziła, że jeśli mamy bilety nie wydrukowane to nie mamy możliwości wstępu. Nasze zdziwienie i wkurw jednocześnie były takie malownicze, że nawet Gaudi byłby zachwycony. Nie mniej jednak musieliśmy wydrukować gdzieś dwa świstki papieru. Całe szczęście, że w okolicy był hotel i pracownik recepcji z radością i równie wielkim zdziwieniem wydrukował nam owe bilety. Jeśli cenicie wygodę ponad wszystko, i tak jak Tom uwielbiacie mieć wszystkie dokumenty i bilety w telefonie, to polecam Wam druga linię, czyli Barcelona City Tour, w której nie ma problemu i dodatkowo mają lepszy internet bezprzewodowy niż tamten na który my trafiliśmy. Trasy są właściwie identyczne, więc warto o tym pamietać. :)
A wracając do La Sagrada Familia...
Znajduje się w eleganckiej i tętniącej życiem dzielnicy L'Eixample. To miejsce gdzie architektura jest towarzyszem ekskluzywnych butików i fantastyczną sceną kulinarną. To miejsce gdzie na tle niedokończonego dzieła Gaudiego możesz usiąść i kontemplować jego wielkość przy tapas i lampce różowego wina. Zresztą wyśmienitego.
Wnętrza La Sagrada Familia są hipnotyzujące. Wszystko jest tu przemyślane i szczegółowe. Wrażenie tańczącego światła, przeświecającego przez miliony kolorowych witraży zachwyca i buduje magiczną wręcz atmosferę. Każdy element coś przedstawia. Katedra jest strzelista a sklepienie przypomina korony drzew. Atmosfera tego miejsca jest rzeczywiście niezwykła. Oczywiście, należy się nastawić na duże kolejki i na mnóstwo ludzi wewnątrz, to niestety jest raczej nie do ominięcia. A, no i oczywiście bilety. Sytuacja taka sama jak z Parkiem Guell. Trzeba kupić wcześniej na konkretną godzinę. Ale naprawdę warto. To bardzo piękne miejsce...absolutnie niewiarygodne, że coś takiego powstało spod ręki człowieka.
Barcelona zachwyca mieszanką współczesności w najlepszym wydaniu z historią zaklętą w architekturze. Właściwie podczas całej trasy potrafiliśmy dostrzec jej piękno w malowniczych kamieniczkach, wśród uśmiechniętych ludzi i zieleni głównych ulic. Jednym z takich miejsc które nas urzekło był Passaige el Born. Znajduje się w dzielnicy La Ribera, w której zresztą znajdował się nasz hotel. Pasaż zaczyna się od fantastycznej, gotyckiej Basilica de Santa Maria i jest gęsto usiany barami, restauracjami i knajpkami które czarują prostymi tapasami. Niech Was nie zwiedzie ich prostota, bo małe sardele podane na grzance z papryką uwodzą smakiem, a krewetki wykąpane w oliwie i czosnku każą się zastanowić nad następna porcją :) Przy tej uliczce znajduje się także Museu Picasso a plątanina malutkich, uroczych uliczek pozwala na leniwe snucie się po tym zakamarku miasta. El Born pokazała nam Basia, znajoma, która od roku mieszka w Barcelonie. Dzięki niej mogliśmy zobaczyć to miasto oczami Katalończyków. Mniej turystyczne i ruchliwe. Dzięki niej spędziliśmy uroczy wieczór z bardzo fajnymi tapasami w tle w jednej z malutkich knajpek właśnie na El Born.
Miejskie legendy i Basia mówią, że dzieci są zachwycone Muzeum Czekolady, niestety nie udało nam się tam dotrzeć, w związku z tym nie mogę obiektywnie potwierdzić tej informacji. Nie mniej jednak, na pewno tam dotrzemy jak tylko po raz kolejny odwiedzimy Barcelonę. :)
To miasto kryje wiele niespodzianek na każdym rogu. Prawie każda uliczka pachnie marihuaną, bo tam posiadanie na własny użytek jest legalne i Katalończycy lubią korzystać z tego przywileju. W najmniej oczekiwanym momencie możesz znaleźć się w miejscu w którym się zatracisz. To może być genialny bar z tapasami z ośmiornicy w roli głównej (Bobo Pulpin), to może być arcyciekawa i magiczna wręcz galeria, z której nie chce Ci się wychodzić (Galeria Maxo) albo cudowny, pięknie zadbany park gdzie na trawie artyści cyrkowi trenują swoje sztuczki. Zdecydowaliśmy się także na krótką wycieczkę kolejką linową. Chcieliśmy bardzo zobaczyć Barce z lotu ptaka. To fajna atrakcja, szczególnie dla dziecka. Będąc tam kilka dni nasiąkliśmy smakiem i aromatem tego miasta. Ta fajna energia została w nas jeszcze po powrocie do Warszawy, co było szczególnie przydatne biorąc pod uwagę, że u nas w dniu gdy lądowaliśmy padał śnieg. :)


\


Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń