Bentota - Sri Lanka





Bentota jest dziwna. Ma wielką, szeroką piaszczystą plażę i zero życia na plaży. Wychodzisz na plaże, patrzysz w prawo – pusto, patrzysz w lewo – pusto. Tu życie toczy się w hotelach. Jakże to inne od poprzednich naszych miejscówek.
Hotele są piękne i zadbane, ale tylko w ich okolicach kręcą się ludzie. To dziwne, bo taka plaża aż prosi się o kilka fajnych beach barów z leżakami.                                                 
Hotel w którym się zatrzymaliśmy jest tak niecodzienny, że aż trudno uwierzyć. Club Villa został zaprojektowany przez najbardziej znanego architekta ze Sri Lanki  – Geoffreya Bawa geja, co też sporo wyjaśnia. Chociażby fotografie aktów mężczyzn na wielkich zdjęciach w recepcji hotelu. Cały hotel wygląda jak z innej epoki.                                                           
Jak tylko przekroczyliśmy próg, poczuliśmy się jak w „Pożegnaniu z Afryką”. Pokój zwalił nas z nóg – przynajmniej mnie. Ogromna przestrzeń. Błękitne kafle na podłodze, wykusze pełne okien, wielkie rzeźbione łózko z baldachimem, i absolutnie cudna łazienka. Przez okna widzimy ogród pełen kwitnących magnolii i pachnący jaśmin.                            
Powinnam tu na śniadania chodzić w koronkowej sukni i białym turbanie i prosić kelnera w białym turbanie o herbatkę. Ale największe nasze zdziwienie wywołał pociąg. Pociąg który przejeżdża kilka razy dziennie centralnie przez ogród, tuż obok basenu. :)                        
Zaraz za torami jest hotelowa ścieżka prowadząca prosto na plażę.
Będąc w tej okolicy warto wypożyczyć skuter i objechać najbliższą (i nie tylko) okolicę. Naszym pierwszym celem był Wielki Medytujący Budda, który ponoć jest największą tego typu statuą na świecie. Nie powiem, robi wrażenie. Góruje nad okolicą, i widać go już z kilku kilometrów. Dookoła posągu jest świątynia z niesamowitymi freskami i malowidłami wewnątrz. Złożyliśmy bukiet z kwiatów lotosu u stóp Buddy z prośbą by był z nami i ruszyliśmy dalej zwiedzać okolicę.
Około 42 km od Bentoty jest słynące z plaż z falami dla surferów i barami nad morzem, małe miasteczko Hikkaduwa.  Udaliśmy się tam kolejnego dnia. Hikkaduwa powitała nas masą turystów, mnóstwem sklepików, ogromem knajp na plaży i mega falami. Przeszliśmy plażą do cudownego miejsca, jakim okazał się Secret Bar. Miejsce z leżakami, parasolami, kilkoma hamakami i klimatem zluzowanych hipisów. Największą atrakcją na plaży okazały się jednak żółwie, które jak gdyby nigdy nic pływały sobie przy brzegu. Wyglądały jak dwie skały, dopóki jakiś miejscowy nie pokazał ich palcem. Niesamowite. Plaża, pełna ludzi, a tuż obok pływają dwa, 50 letnie żółwie, które można pogłaskać i nakarmić glonami. Spędziliśmy tam kilka, aktywnych i fajnych godzin. Polecamy to miejsce szczególnie tym którym brakuje wieczornych imprez, fal odpowiednich do surfingu i mnogości knajpek, sklepików i ludzi. 


















Komentarze

Copyright © Mango i Maliny