Nuwara Eliya/Ella - Sri Lanka


Nuwara Eliya to właściwie obowiązkowe miejsce na mapie Sri Lanki. To tu właśnie można zobaczyć rozległe, soczyście zielone pola herbaty,  całe mnóstwo lokalnych fabryk herbaty, oraz oczyścić płuca orzeźwiającym, chłodnym powietrzem nasączonym zapachem olejków herbacianych i deszczu.

Do Nuara Eliya jedzie się cały czas pod górę po bardzo krętych serpentynach. Po drodze mija się wiele fabryk herbaty. Zarówno tych małych i lokalnych jak i tych wielkich które wysyłają herbatę pod szyldem wielkich koncernów. My akurat zwiedzaliśmy miejsce które współpracuje z Liptonem, a jednocześnie wysyła białą herbatę do większości miejsc w Europie. 
Zwiedzanie fabryki okazało sie fajnym wydarzeniem - oprowadzała nas urocza, ubrana w zachwycające sari przewodniczka. Czuliśmy się bardzo dopieszczeni ponieważ  nie zostaliśmy dokoptowani do żadnej większej grupki, tylko mieliśmy prywatny tour.  W pół godziny dowiedzieliśmy się o całym procesie powstawania herbat (czarnej, zielonej i białej - tu nazywanej silver) oraz mogliśmy obejrzeć każdą pracującą tu maszynę, a wszystko to w cudownym zapachu świeżych liści herbaty.   Oczywiście świadomość, że to co można kupić w większości naszych sklepów - popakowane w zgrabne saszetki ze sznureczkiem - to odrzut, który oni wstydzą się sprzedawać i zazwyczaj wyrzucają, sprawia, że tym bardziej doceniasz smak dobrej herbaty i pracę kobiet które mozolnie te listki zrywają. Ten pył po herbacie skupują wielkie marki i sprzedają głównie w Europie jako pełnowartościową herbatę...
Prawdziwa herbata to zauważalne granulki, a najlepiej same wysuszone liście. Taką u nas można kupić w wielu herbaciarniach, na wagę. Nasza wizyta zakończyła się oczywiście degustacją, i uwierzcie, ta herbata zerwana prosto z krzaka, świeżo wysuszona i zaparzona smakuje zupełnie inaczej.  Jest wyśmienicie aromatyczna i pachnie powietrzem. Naprawdę. 
Sama Nuwara Eliya to zaskakujące miasteczko, położone prawie 1900m n.p.m.               
Zaskoczyło nas swoim stylem i klimatem.  Bardzo czyste i zadbane ulice, dużo kolonialnej ładnej architektury, mały bazar pełen aromatycznych warzyw i owoców, i piękny szeroko rozciągający się Victoria Park.  Park jako jedna z głównych atrakcji miasteczka ściąga do siebie tłumy miejscowych odpoczywających na trawnikach, rodziny z dziećmi gęsto zaludniające plac zabaw oraz turystów zaskoczonych mnóstwem zadbanych alejek pełnych kwiatów i ławeczek.  Poza samym urokiem miasta zaskoczyła nas bardzo duża różnica temperatur. Co prawda byliśmy na to przygotowani, ale i tak byliśmy zdziwieni kiedy ok. siedemnastej musieliśmy wrócić do guesthousu ubrać się cieplej, żeby moc w ogóle wysiedzieć na kolacji. Temperatura spadła do 15 stopni. Wcześniej siedząc w parku podśmiewaliśmy się z lokalnych przechodniów którzy mieli polarowe czapki na głowach.  Pod wieczór my także już chodziliśmy w kurtce i czapce. Odczuwalna temperatura wynosiła max. 10 stopni. Momentami miałam wrażenie, że to miejsce  przypomina jakąś austriacką wioskę. Skład, ład, piękne domy i chłód w powietrzu :)
Zatrzymalismy sie w Single Tree Guesthouse, skomentowanym przez Lonely Planet jako najbardziej backpackerski w mieście. Faktycznie totalny mix kulturowy wsród gości, przez wykłócających sie o każdą rupię Skandynawów, po pare pięknych dziewczyn z Japonii, śmigających na rowerach oraz wielu innych.  Standard co prawda bardziej jak w schronisku młodzieżowym. Stara, dobra boazeria na ścianach, duże, wygodne łóżko, uroczy klimat i niezły widok o poranku wybaczyły drobne mankamenty typu ciepla woda max na jedną osobę. Teoretycznie to nie problem, gdyby nie fakt, że za taki standard trzeba zapłacić aż 55 USD.                                                                                                                    
Następnego dnia wyruszyliśmy do miejscowości Ella. WIększość przewodników uważa to miasto za jedno z piękniejszych miejsc na Cejlonie.
Chcieliśmy wsiąść w pociag i pojechać do Elli trasą widokową wśród plantacji herbaty.  W zasadzie wszystko się udało jak chcieliśmy, ale nie obyło się bez niespodzianek. Pierwszą z nich był fakt, że w kasach na dworcu jedyne bilety jakie zostały to tzw. wejściówki, czyli jak Ci się uda wsiąść i gdzieś znaleźć miejsce to pojedziesz, jak nie, to czekasz na następny pociąg - następnego dnia.  Pojawiło się pytanie: jechać, nie jechać? Najbardziej nas blokował fakt, że jesteśmy z 5 latkiem. Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak się wcisnąć do pociągu z tłumem podróżnych, mając bagaże i dziecko na rękach. Jednak po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy. Jedziemy.


Kierowca zapewnil nas, że spróbuje się wcisnąć na chwilę pierwszy do wagonu i zajmie miejsce dla nas, a przynajmiej dla Nikosia.  Plan niezły, ale na dworcu zrobilo się naprawdę ciasno, a połowa turystów była z  kierowcami, którzy mieli równie kreatywny pomysł jak nasz.  Pociąg który wreszcie nadjechał był tak totalnie napchany, że nawet te pociagi z lat 80 co to jeździłam nimi na kolonie, a rodzice wciskali bagaże przez okno, to były puste przy tym w Nuwara Eliya.  Tłum w środku był tak abstrakcyjny , że nie było szans na wbicie się choćby na schody, o miejscu w ogóle nie wspominając. Całe szczęście wychowaliśmy się w latach 80, a wtedy „extra pay” czyniło cuda. Postanowiliśmy spróbować tych nauk tu i teraz. I cóż, powiem, że to nadal potrafi zdziałać cuda :) Po błyskawicznych negocjacjach usiedliśmy. Mieliśmy co prawda tylko jedno miejsce ale za to najlepsze – w kabinie obok maszynisty który kierowal pociagiem!! Prawdziwie VIPowskie miejsca. W pierwszym rzędzie. :)
Podróż pociągiem trwała niecałe trzy godziny. W tym czasie poznaliśmy kawał życia serdecznego maszynisty,  który blisko 25 lat kieruje pociągami na wszystkich trasach Sri Lanki, byliśmy poczęstowani domowym curry i słodką herbatą. Widoki które się mija jadąc tą blisko 120-letnią trasą są zachwycające. Plantacje herbaty, lasy deszczowe, mgły zaczynające się tak nagle jak i kończące, malutkie wioski, wodospady oraz tunele. Niesamowite przeżycie! A wszystko to nas kosztowało tyle co u nas bilet Pendolino dla 1 osoby do Krakowa.                                                                                                            Normalne ceny biletów na pociąg na tej trasie  to 2-6 USD/os.
Ella, do której wreszcie udało nam się dotrzeć to przepięknie położone, otoczone górami, dżunglą i plantacjami miasteczko. Na szybki lunch i zimne piwo polecamy lokalna knajpkę Chill. Cudowne miejsce pełne pozytywnych ludzi i dobrym jedzeniem. 
Hostel który wybraliśmy Flower Garden Resort był w dobrej budżetowej wersji, ale na tle pozostałych miejsc z kilkudniowej wycieczki w głąb kraju, to miejsce absolutnie nas zaczarowało. Widok rozciągający się z tarasu, pokój, weranda z leżakami, atmosfera, jedzenie - to wszystko było cudownymi składowymi tego fantastycznego miejsca. Po świetnie przespanej nocy, krótkiej wycieczce na Adam's Peek, śniadaniu i świeżo wyciśniętym soku z arbuza, byliśmy gotowi, żeby wyruszyć dalej - na południe do miejscowości Tangalle.


















Komentarze

  1. po przeczytaniu Twojego opisu podróży po polach herbacianych zamarzyłem żebym i ja kiedyś przeżył taką przygodę

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Copyright © Mango i Maliny