Tangalle - Sri Lanka







Zawsze, na każdych, dłuższych wakacjach przychodzi taki dzień, taki moment, kiedy zaczyna się trochę tęsknić za domem, za rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami i wszystkim co znane i bezpieczne. Ja miałam wczoraj taki dzień.
Obudziłam się z marzeniem zjedzenia ciemnego kawałka chleba z wędzonym łososiem i ogórkiem, marzyłam o dobrej kawie z rana i o tym, by wyjść do sklepu i bez problemu kupić wszelkie warzywa, owoce i butelkę dobrego wina. Wiecie, taki dzień kiedy dziecko zaczyna jęczeć, że chce do przedszkola, bo tęskni za kolegami, że chce iść na sanki, i że chce zjeść owsiankę rano, a nie białe tosty. No cóż taki dzień…naszemu jęczeniu nie poddał się tylko Tomek, który nieco wcześniej wymienił kilka służbowych maili, i stwierdził z ulga, że on nie tęskni.
Taki dzień może mocno popsuć humor, ale wtedy też Los zsyła Ci magiczną chwilę, która sprawia, że zapominasz o tym, za czym tęskniłaś rano, za to zostaje w Twojej pamięci na zawsze. Tym razem było tak samo..
Tangalle to absolutnie magiczne miejsce, jest cudowny klimat, uśmiechnięci ludzie i mnóstwo knajpek ulokowanych przy samej plaży. Serwują tu wszystko. Od ich rodzimego rice&curry, przez wszelkie owoce morza i piękne ryby, aż do pizzy, i makaronów. Każde miejsce ma w sobie coś, że chcesz usiąść chociażby na drinka. Wszystkie stoliki są wystawione na plaży, w większości przykryte kolorowymi obrusami. Te najbliżej morza, stanowią niezłą atrakcję, bo jedząc możesz także moczyć stopy wśród fal. Każda knajpka porządnie zainwestowała w lampki choinkowe które bogato rozwieszone miedzy palmami sprawiają wrażenie jakby nad głowa było mnóstwo kolorowych gwiazd.  Juz się ściemniało, gdy usiedliśmy w miejscu, do którego nas zachęcił grill master. A może nawet bardziej od niego zachęciły nas wystawione na lodzie świeżo złowione ryby, gigantyczne krewetki i cudne langustynki. Barman zaproponował swój popisowy drink – Crazy Tangalle – rum z kawałkami ananasa i fantą. Trochę landrynka, ale te kawałeczki ananasa które wciągnęły cały aromat rumu….mhmmmmm. Pycha! I właśnie wtedy, kiedy wysączyliśmy drinka, otoczyła nas noc i zaczęli się schodzić ludzie. Nasz grill master którego właściwie można by nazwać everything master, wyciągnął wielkie kolumny, które ustawił na plaży, odpalił grilla, zapalił pochodnie miedzy stolikami na plaży i obdarzył nas wielkim uśmiechem. Powoli wtapialiśmy się  w ten klimat. A uwierzcie, klimat był absolutny. Z każdej strony dobiegał inny język. Ta multikulturowość dookoła, ten miks twarzy, ta sącząca się z głośników muzyka…
Zamówiliśmy kolejne Crazy Tangalle i właśnie wtedy, gdy Niko babrał się z radością w piachu, gdy ananas smakował jak nigdy, świeżo grillowane owoce morza pachniały czosnkiem…wtedy poczuliśmy TEN moment. który zostanie na zawsze. Siedząc wśród kolorowych lampek na plaży, gapiąc się w niebo nie tęsknisz za domem. Czerpiesz garściami z tego co Ci daje świat. Czerpiesz radość i energię z nagrzanego słońcem piachu, czujesz absolutną wdzięczność, że możesz takich chwil doświadczać i wtedy naprawdę czujesz się jakby otaczała Cię tylko TA chwila i pozytywna energia. Doświadczyliśmy tej chwili obydwoje tak samo. A w tym wszystkim te dźwięki! Ta muzyka która cudownie się wpasowała w nasz moment.
Zamówiliśmy lucjana czerwonego z grilla podawanego z czosnkiem, ziołami i pomidorami oraz pieczone ziemniaki. Ten smak był prosty ale jednocześnie tak genialny. Warto sprobować tych nieziemskich smaków w Tangalle. 
Po dwóch dniach w luksusie - Villa Tangalle Lagoon - na który wpływało absolutnie wszystko, łącznie z gigantyczną łazienką wykończoną mahoniowym drewnem i betonem, dwa piękne baseny, przenieśliśmy się na kolejne, dwie noce do miejsca o wdzięcznej nazwie Ganesh Garden Resort. Wiedzieliśmy, że tak naprawdę to całkiem niedaleko, więc pomyśleliśmy, że pojedziemy tam tuk-tukiem.
Na miejscu okazało się, że nasze nowe miejsce przypomina nieco zamkniętą komunę backpackerów, bez backpackerów na miejscu. Duży teren, zarośnięty palmami i kaktusami, z pięknie wypielęgnowanymi alejkami, małymi lampkami, i absolutnie uroczą restauracyjką nad brzegiem. To miejsce pomimo, że tak daleko od miasta i innych hoteli, totalnie nas zauroczyło. Leżaki i hamaki na plaży, bambusowy dach restauracji przez który miga słońce. Wszystko dookoła emanowało spokojem i wolnością, poza morzem, które tu przypomina wielką kipiel. Fale są ogromne, woda bardzo niespokojna i niebezpieczna. Zresztą, przed kąpaniem się w tym miejscu wszyscy przestrzegają. Fala zwrotna jest tak silna, że ciężko ustać nawet jak masz wodę po kolana. Tylko szaleniec mógłby tam iść pływać, co zresztą też się zdarzyło parę dni temu, i ów szaleniec już nie żyje. Jednak nie wygrał z falami – tak nam powiedział kelner, dodając jednocześnie, że nieco dalej jest naturalny basen, w którym można się moczyć do woli. Postanowiliśmy iść plażą i sprawdzić to miejsce.
Mówię Wam, to morze, te fale, robią tak ogromne wrażenie. Człowiek czuję się bardzo malutki. Ta szalona kipiel budzi respekt. Szliśmy dość długo, śledząc wielkiego, żółtego kraba, aż z daleka zobaczyliśmy miejsce o którym mówił kelner. Właściwie nie trudno było je zauważyć, bo tylko tam, w wodzie pływali ludzie, nawet małe dzieci. Naturalny basen powstał dzięki skałom, które utworzyły swoistego rodzaju schodki, po których rozbite fale, delikatnie spływały. Z ich mocy, pozostał tylko wartki nurt – jak w rzece. I nie przesadzam, nurt był taki, że leżąc na wodzie, głębokości po kolana, można było się poczuć jak na zjeżdżalni. Nagle, w sekundę przypomniałam sobie jak ja kocham zjeżdżalnie! Czad!! Zjazd, krzyki, i z powrotem…fantastyczna zabawa. Pluskaliśmy się na tej naturalnej zjeżdżalni ponad godzinę. Zdążyliśmy odmoczyć dłonie i stopy. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że na przeciwko naszego miejsca zabawy jest genialnie wyglądająca knajpka, chwaląca się, że serwuje najlepsze owoce morza na wybrzeżu. Knajpa był umieszczona wśród palm, stoliki postawili na piachu, prostota. Taka, która zawsze zachwyca. Ale bardziej nas zachwyciły wielkie krewetki na talerzach grillowane w sosie  z czosnkiem, młodą cebulką, ziołami i chilli. Krewety podali z sałatką ze świeżego ogórka, z ananasem i zielonym chilli.                                                                                                            Ten smak!                                                                                                                                         Te aromatyczne mięsne kawałki otoczone miękkim, lekko maślanym sosem. Cudo! Serdecznie polecam jeśli kiedyś zawitacie na sam koniec Tangalle. Urocze miejsce z boskim jedzeniem. Samo Tangalle nas zauroczyło. Jest tak fantastycznie różne. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.  Teraz czas na Mirissę, która nas przyjmuje na 3 dni.


























Komentarze

Copyright © Mango i Maliny