Canggu - Bali



Bali było moim marzeniem od dzieciństwa. Nigdy bym się nie spodziewała, że tam także będę. To marzenie spełnił Tomek, którego nigdy w stronę Bali nie ciągnęło, ale ponieważ w planach mieliśmy także Malezję, to stwierdził, że Indonezja w sumie jest "po drodze".
I tym sposobym jesteśmy tutaj, w Canggu, pachnącym kadzidłem i upałem południowego słońca.
Podróż na Bali upłynęła nam wyjątkowo szybko. Niko przespał właściwie cały nocny lot, więc i my mogliśmy spokojnie pospać i przy okazji obejrzeć jakąś kinową nowość.
Po przylocie powitało nas duszne i gorące powietrze, ogromny korek i zapach kadzidła.
Hotel w którym się zatrzymalismy - Kirana - jest hotelem położonym właściwie w sercu Canggu, parę minut od plaży. Wygodny, z basenem, okazał się dla nas oazą spokoju i odpoczynku.
Oczywiście, nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy od razu, następnego dnia nie wypożyczyli skutera by poznać bliższą i dalsza okolicę.
Canggu okazało się zachwycającym w swoim kolorycie miasteczkiem. Mnóstwo knajpek, barów
i restauracji przeplata się z boho butikami i świątyniami. Na każdym rogu można tu znaleźć surferskie, markowe sklepy, bogato wyposażone butiki z rzeczami za które pokroiłaby się każda blogerka obecna na festiwalach muzycznych, małe, klimatyzowane kawiarenki z rozmaitymi słodkościami, pyszną kawą i cudownym wystrojem oraz designerskie barber shopy. Dodatkowo coś co zachwycało za każdem razem Tomka, mianowicie mnóstwo sklepów z  tzw."custom bike" motorami, które są w stanie zauroczyć każdego. Widać, mąż ma już przedbiegi wieku średniego, bo ogląda się za każdym, pięknym, spersonalizowanym "naked bike"

Na Bali każda wioska musi mieć przynajmniej trzy swoje świątynie, tym sposobem można ich mnóstwo naliczyć na każdym kilometrze. Dlatego Bali nazywane jest Wyspą Świątyń. Większość z nich przypomina małe, przydomowe ołtarze, nie mniej jednak mistycyzm i aurę tych miejsc czuć na odległość.
Każda z nich bogato, złoto zdobiona, z czarnego kamienia i mnóstwem hinduistycznych figur. Robią zaskakujące wrażenie umiejscowione wśród soczystej zieleni wyspy.

Niko pokochał Canggu za fantastyczne meksykańskie bistro, w którym mógł zjeść także kukurydzę z grilla i tortilla chips, a nie sam ryż. Cóż, my woleliśmy testować inne smaki. Tym sposobem trafiliśmy do absolutnie cudownego miejsca jakim jest Veda Cafe Bistro.
Tu właśnie warto wspomnieć, że Bali to miejsce, w którym każdy i wszędzie jest w trendzie superfood. To niesamowite, jaką mnogość miejsc można tu znaleźć ze świeżym i zdrowym jedzeniem. I nie mówię tu o balijskich smakach, które są nieco jak dla nas, przesłodzone. Mówię tu
o "superfood" na poziomie światowym. W menu znajdziecie wszystko! Wegetarianie, weganie a nawet witarinie mają tu raj, bo ilość dań bezmięsnych zachwyca i upaja różnorodnością. Liście, kwiaty, kiełki, ziarna, orzechy....
Oczywiście dla tych co są mięsożerni także znajdą się pyszności. Chociażby cudowny, soczysty kurczak grillowany w balijskich przyprawach skropiony limonką, czy zrumienione kalmary z sosem orzechowym i ostrym chilli.
Wracając do Veda Cafe...miejsce zauroczyło nas wystrojem, przepięknym ogrodem i bogatym menu, z którego spróbowaliśmy rybnych taco po balijsku, które rozkochały nas w sobie świeżością kolendry, mięty i domowej, marynowanej pak choi, letniej sałaty pełnej zielonego dobra, soczystych kiełków i chrupkości miliona ziaren, podanej z quinoa.
Wyobraźcie sobie do tego zimne, lokalne piwo lub zielony koktajl. Był szał.

Deus Ex Machina to kolejne miejsce do którego chętnie kiedyś wrócimy. Restauracja na otwartym powietrzu pod logo znanej w Australii marki motocykli, oferuje mnóstwo. Można tu dobrze zjeść i napić się, obserwując na rampie młodych, opalonych deskarzy probujących swoje możliwości, albo odwiedzić przylegający obok sklep, w którym znajdziecie mnóstwo, świetnej jakości rzeczy obrandowanych logo Deus. Wśród nich są plecaki, torby, koszulki i mnóstwo ciuchów dla surferów. To miejsce pełne wigoru, radości i pozytywnej energii. Fajne jest to, że raz na jakiś czas odbywają się tu koncerty muzyki na żywo, wtedy parkiet zalewa moc ludzi pełnych uśmiechu. Warto. Szczególnie wieczorem, gdy Deusa rozświetla milion małych żarówek.
Kolejnego dnia chcieliśmy pojechać nieco dalej i zbadać inne zakątki. Celem było znalezienie plaży nieco ładniejszej od tej obok nas. Niestety, to wielki zawód, Bali nie ma ładnych plaż w tej części kraju. Ta, tuż obok hotelu, poza tym, że jest piaszczysta, rozległa i pełna surferów, nie ma nic co by powodowało, że chcesz tam zostać. No, może poza surferami...no ale na pewno nie po to by poleżeć na piachu....chociaż jednego z ostatnich wieczorów odkryliśmy świetny bar ze świeżymi owocami morza umiejscowiony tuż nad brzegiem morza. Siedzieliśmy tam zagapieni w boski zachód słońca próbując świeżego tuńczyka z grilla. Miejsce sprawiło, że nieco inaczej spojrzeliśmy na balijskie plaże. Może w okolicy Canggu nie znajdziecie białego, miękkiego, czystego piasku ale na pewno znajdziecie świetne lokalne bary z genialnym jedzeniem i zapierającym dech w piersiach widokiem.
Generalnie i Tajlandia jak i nawet Sri Lanka mają o wiele piękniejsze plaże, ale Bali wyrównuje ten brak swoim kolorytem i urokiem.
...w końcu po kilku ładnych kilometrach, jadąc w piekącym słońcu, stwierdziliśmy, że czas odnaleźć miejsce, o którym czytaliśmy jeszcze będąc w domu, a plaże z bajki sobie odpuścić.
W ten sposób trafiliśmy do  Finns Club. Przepiękne miejsce położone nad samym morzem, z basenem pełnym chłodnej wody, z barem w basenie i płatnym wejściem...oczywiście.
Byliśmy tak zmęczeni szukaniem wymarzonej, balijskiej plaży, że nawet to nas nie odstraszyło żeby tam wejść. Finns powitał nas oryginalnością wystroju i orzeźwieniem basenowej bryzy.
Tym sposobem pół dnia spędziliśmy mocząc się w basenie patrząc na wodę, brzydką plażę i pięknych ludzi, :) Oryginalne przeżycie.
Nastepnego dnia wieczorem kiedy Niko nie chciał spać, a nas kusiło by gdzieś pójść w noc, stwierdziliśmy, że podjedziemy do znanego w okolicy beach baru "Old Man's" 
Ciekawe, do baru, w nocy, z dzieckiem?! Myśleliśmy nad tym chwilę, by zauważyć, że nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł. Na miejscu Niko poznał uroczą, blondwłosą Australijkę w swoim wieku. Wymienili się uprzejmościami na migi, a potem co chwila puszczali sobie oczko.
Old Man's to bar umiejscowiony na samym klifie, gdzie widok rozpościera się na morze i drugi brzeg wyspy. Serwują tu mnogość drinków, pyszne shake'i i proste, podstawowe przekąski, z burgerami na czele. Jest głośno, wesoło, gwarno i kolorowo. To świetne miejsce na wieczorny wypad, nie koniecznie z dzieckiem, ale jeśli macie dzieci co lubią głośną muzykę i wesołe tłumy, to śmiało!  Dzieci sa także mile widziane i obdarowywane dodatkową uwagą :)

Mówiąc o Bali myślę ludzie. Podczas naszego pobytu nie spotkaliśmy żadnego rodaka, żadnego sąsiada zza wschodniej granicy, a tylko opalonych i pięknych Australijczyków, Nowozelandczyków, wyniosłych Anglików, i fascynujących Azjatów. Ta mieszanka kulturowa powoduje, że ta wyspa jest absolutnie inna niż te które do tej pory odwiedziliśmy. Totalnie nas to zauroczyło i sprawiło iż poczuliśmy pewność, że jeszcze tu wrócimy.

Za dwa dni ruszamy do Ubud. Miejsca magicznego na mapie Bali, pełnego tarasów ryżowych i świątyń. Jesteśmy głodni Bali każdego dnia. Ciagle nam mało. To miejsce sprawiło, że po raz kolejny nie możemy wyjść z zachwytu nad światem.


































Komentarze

Copyright © Mango i Maliny